5 maja 1945 r. – godzina 5 po południu – fantastyczny zbiór piątek tak szczęśliwych dla tysięcy ostatnich więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych w Górnej Austrii nad pięknym modrym Dunajem. To Centrala Obozów w całej Austrii. Mauthausen, Gusen I, II i III oraz dziesiątki mniej lub więcej samodzielnych obozów zagłady fizycznej poprzez niewolniczą pracę w wielu przedsiębiorstwach niemieckich takich jak DEST, Kamieniołomy, które od roku 1938 pochłonęły tysiące istnień ludzkich, przedsiębiorstwa zbrojeniowe (Steyer, Messerschmitt, Wienerrunstung i inne).
Poprzedzając datę wyzwolenia – 5 maja 1945 r. – niektórzy więźniowie byli już ludźmi wolnymi – na mocy porozumienia z Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem transportami samochodowymi do Szwajcarii i Francji wyjechali – koniec kwietnia wszyscy zdrowi Żydzi obojętnej narodowości, 2 maja 752 Francuzów, Belgów i Holendrów.
Front zbliżał się, słychać było odgłosy kanonad artyleryjskich, coraz częściej nad obozem przelatywały samoloty amerykańskie zupełnie nie niepokojone przez artylerię przeciwlotniczą. Drogami ciągnęły karawany uchodźców z Węgier, Słowacji, Czech…
Widok ten przypominał wrzesień 1939 r., z tym że osoby obecnego dramatu, wtedy butne starały się tamte obrazy przekazać w prasie i filmach jako wynik zwycięstwa 1000-letniej Rzeszy. Niecałe pięć lat i sytuacja się zmienia. Niepewni własnej sytuacji odczuwamy jednak swego rodzaju satysfakcję.
Od paru dni na zwyżkach obozowych pełnią służbę policjanci (Schupo) z Wiednia. To starsi ludzie o zupełnie innym podejściu do więźniów. Niektóre grupy robocze jeszcze wychodzą do pracy, nikt nikogo nie morduje…
Pogoda piękna, ciepło, racje żywnościowe coraz mniejsze, chleb – w większości spleśniały – 1200 g na dziewięć osób, niecały litr zupy z wytłoków buraczanych i dwa razy dziennie herbata ziołowa. Ostatnie dni zamiast chleba otrzymujemy po trzy ziemniaki.
Jeszcze poza obozem kręcą się dotychczasowi panowie życia i śmierci – komendant Seidler, Beck, Killerman i inni. Zjawił się w cywilnym ubraniu były komendant Karl Chmielewski. Przy ich wsparciu ucieka z obozu paru morderców Van Loosen, August i inni. SS-mani ewakuują się gdzieś wysoko w Alpy. Tylko Seidler wraz z rodziną dysponuje samochodem osobowym.
Ruch Oporu Więźniów staje się bardziej wyczuwalny. Pierwszeństwo mają Polacy. Obóz podzielony jest na dzielnice, na czele których stoją oficerowie i podchorążowie – jest nieco broni uzyskanej w rozmaity sposób. Osobno organizują się Hiszpanie (Czerwoni) i prawdopodobnie Rosjanie. Ponoć istnieje rozkaz Himlera o wpędzeniu wszystkich więźniów do podziemnych sztolni będących fabrykami Steyera i Messerschmitta i ich wysadzenie. Do sztolni prowadziło kilka wejść, niektóre z nich w ostatnich dniach zamurowano. Decyzja kierownika oporu była – będziemy się bronić wszystkimi dostępnymi środkami. Grupa Polska dysponowała 34 oficerami, 24 podchorążymi, 73 podoficerami. Ścisły sztab liczył 5 osób. Polska Rada Obozowa liczyła 10 osób (2 bezpartyjnych, 4 ludowców, 3 przedstawicieli PPS i 1 narodowego demokratę).
Kierownicy przedsiębiorstw, którzy dotychczas paradowali w mundurach Volkssturmu – Otto Walter, Alfred Grau oraz inż. Paul Wolfram, przebrani w tyrolskie stroje też już uciekli (do niedawna żyli i dobrze im się powodziło w Austrii).
Łuny pożarów, dymy, kanonada są coraz bliższe obozu.
Sobota 5 maja, godzina 17 – rozlega się niespodziewanie gong wzywający na apel. Sygnał ten nie był spodziewany. Blokowi wpadają do bloków i wypędzają wszystkich na plac apelowy. Ustawiają nas blokami, przeliczają i pisarze blokowi udają się z meldunkami stanu do kancelarii obozowej. Nad bramą obozową na balkonie wartowni czuwa straż. Karabin maszynowy jak dawniej wycelowany wprost nas, dziś nie stoją przy nim SS-mani, lecz dwaj dziadkowie w mundurach wiedeńskiej policji. Śmiercionośna broń jest mniej groźna niż tydzień temu. Powoli z wież strażniczych schodzą posterunki policyjne i udają się do komendantury. Nikt nie odbiera meldunków, nie zjawiają się policyjni kierownicy bloków. Jakieś zamieszanie przy bramie obozu – goniec otwiera zawory, brama szeroko otwarta, a w niej ukazuje się czołg, nie to tylko tankietka z białą gwiazdą. Na niej obok amerykańskiego żołnierza więzień w pasiaku. Zeskakują na ziemię. W obozie przejmująca cisza. Żołnierz podnosi w górę ręce i zwracając się do zamarłych w bezruchu kilkunastu tysięcy zebranych na placu apelowym skazańców obwieszcza: JESTEŚCIE WOLNI!!!
Wolność dla wszystkich.
Wolność dla skazanych na powolne konanie w obozowych barakach i nagłą śmierć w kamieniołomach. Ludzie jak szaleni ruszyli w stronę wybawcy, ale brama zamknęła się, posterunki ściągnięto pod bramę, zabraną broń złożono na stos i podpalono.
Ludzie rzucają się sobie w ramiona, całują, płaczą ze szczęścia, że nie podzielili losu towarzyszy, których krematoryjne prochy użyźniają austriacką ziemię.
Nagle ponad plac apelowy wzbiła się potężna pieśń – Jeszcze Polska nie zginęła! Za przykładem ponad sześciu tysięcy Polaków zdejmują czapki i inni, stają na baczność. Jak spod ziemi zaczynają łopotać biało-czerwone sztandary. Zawieszono je tam, gdzie do niedawna ponosili śmierć przez powieszenie nasi Koledzy – na masztach obozowych latarni, na szczytach baraków. Zrywają się hymny i innych narodów i krajów, głosząc radość z powrotu do wolnego życia.
Tłum byłych więźniów zrywa druty kolczaste znienawidzonego ogrodzenia, w którym nie ma wysokiego napięcia, które było przyczyną wielu śmierci naszych Kolegów.
Mimo wysiłków zaprowadzenia jakiegoś porządku, baraki SS są penetrowane przez wygłodzonych byłych więźniów. Hodowla królików angorskich rozgromiona w mgnieniu oka. Co gorzej – łupem padają magazyny naszych cywilnych rzeczy.
Powoli zapada wieczór – wszędzie wiele ognisk, na których coś się gotuje. Wewnątrz obozu dokonują się samosądy nad bandytami będącymi wykonawcami wielu mordów. Z rąk tłumu giną starszy obozu Amelung, pisarz obozowy Jahnke, ober kapo Apitz i wielu innych. Straż nad obozem przejmują Polacy, którzy są już uzbrojeni. Hiszpanie, którzy byli uzbrojeni, odjechali do Mauthausen. Tą droga, którą ja i ponad 300 współwięźniów tylko w bieliźnie i w trepach przebyliśmy 4 grudnia 1943 r. po przyjeździe z Auschwitz. Śnieg był wtedy bardzo duży, a temperatura poniżej minus 10 stopni Celsjusza. Po ponownym wykąpaniu wyrzuceni na plac apelowy, który był później sceną naszego wyzwolenia, poprzez zapalenia płuc, już za dwa dni było nas nieco powyżej 150.
To już 68 lat od dnia WYZWOLENIA przez wojska amerykańskie, lecz chwile te są zawsze w pamięci tych, którzy to przeżyli. W latach 70. w tygodniku „Za Wolność i Lud” w delegacji ZBoWiD z Lublina była pani redaktorka, która napisała, że obozy koncentracyjne Mauthausen-Gusen wyzwoliła Armia Czerwona, co było przyczyną naszych protestów, w których nie omieszkaliśmy wykazać tej Pani, że tankietka miała wprawdzie gwiazdę, ale białą.
Literatura dotycząca niemieckich obozów koncentracyjnych jest bardzo bogata, czasami ukierunkowana, niemniej jednak fakty niemieckiego ludobójstwa są wyciszane, a co więcej nawet po przeczytaniu niektórych polskich czasopism możemy dojść do przekonania, że w obozach koncentracyjnych ginęli wyłącznie Żydzi i to przy wybitnym współudziale Polaków.
Ci, którzy pamiętają niemieckie i od niedawna ujawnione formy ludobójstwa sowieckiego, zdają sobie sprawę z tego, że obie zainteresowane strony miały jeden i ten sam końcowy, a smutny dla nas wynik – zniszczenie całkowite Narodu Polskiego.
68 lat temu wojna zakończyła się dla krajów europejskich, ale nie dla nas. Przez 45 lat byliśmy uzależnieni od kaprysów Wielkiego Brata Wschodniego i rodzimych wykonawców jego woli. Wielu byłych więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych zginęło w wyniku sądów PRL. Wśród wielu z nich wymienię tylko rtm. Pileckiego i absolwenta I Liceum w Rzeszowie – Tadeusza Cieślę.
Na zakończenie tych refleksji pozwolę sobie przypomnieć Hymn Gusenowski – słowa Włodzimierz Wnuk, melodia – Jan Szopiński. –
– Już przebrzmiał grom i świat swą zmienia twarz,
Ojcowski dom napowrót czeka nasz:
Pójdziemy w jasny dzień z zasobem nowych sił,
Żegnaj więc nam, świecie kamiennych brył.